wtorek, 23 października 2018

MES /że niby, kuźwa/ JA /?/ SZ


- Krzyśku!
Dziwny głos. Niby cichutki... Szept właściwie... Szelest nawet, bym powiedział. A jednocześnie doskonale słyszalny.
Ba - doskonale! Miałem wrażenie, że szepcący siedzi tuż przy moim uchu.
Ba - przy uchu! Czułem się jakbym miał skubańca w swojej głowie. Ale równocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że ten głos, ten szept, ten szelest, dochodzi z kąta pokoju. Tego przy drzwiach balkonowych.
- Krzyśku! Wiem, że nie śpisz!
Oczywiście, że nie. Jak niby mam spać skoro ktoś szepce mi do ucha? Tylko udaję, że śpię, bo właściwie, kiedy zasypiałem, to byłem sam w domu. Już od dłuższego czasu zasypiam samotnie. Ale głosy w środku nocy słyszę po raz pierwszy.
- Krzyśku! Otwórz oczy!
Tak, pewnie. A wiem co zobaczę? „Krzyśku” to do mnie mówiła tylko któraś z moich byłych żon. A głos był wyraźnie męski. Zresztą, nawet gdyby nie był, to skąd nagle w środku nocy w moim mieszkaniu, wzięłaby się moja była żona? Przecież nawet w dzień się nie widujemy. Od lat. Stój sobie w tym kącie, kimkolwiek jesteś i szepcz do usra…
Zaraz! Jak to, w kącie przy balkonie? Przecież tam stoi doniczka z ostatnim krzaczkiem konopki! Usiadłem gwałtownie na łóżku, otworzyłem oczy i spojrzałem w róg pokoju. Krzaczek i owszem, stał, ale płonął wesołym, pomarańczowym płomieniem.
- No, nareszcie! - głos sprawiał wrażenie ucieszonego. I dochodził z tego płonącego krzaczka. A krzaczek, kiedy już mu się dokładniej przyjrzałem, płonął jakoś dziwnie. Niby całkiem konkretnie, ale wisząca tuż nad nim firanka nawet się nie zatliła.
- Porozmawiajmy.
No pewnie!
- Słuchaj no. Pojawiasz się znikąd w moim mieszkaniu, budzisz mnie w środku nocy i proponujesz rozmowę? Kim ty właściwie, do diaska, jesteś?
- Jestem, który jestem.
- Git. Posłuchaj zatem, Któryjestem. Nie będzie żadnej rozmowy, dopóki nie usłyszę wiarygodnego wytłumaczenia coś za jeden, skąd się tu wziąłeś i jak to właściwie jest możliwe, że doskonale cię słyszę, ale ni cholery nie wiedzę, tylko gadam z płonącym krzakiem, jak jakiś pieprzony Mojże… Oj… Żesz… Ty!
Aż mnie zatkało.
- No! Oj żesz Ja! - stwierdził głos z satysfakcją. - Nawet szybko zrozumiałeś, biorąc pod uwagę mało sprzyjające okoliczności.
Pomilczałem jeszcze chwilę. Któryjestem milczał również, dając mi czas na przetrawienie faktów. Które to fakty stały w rażącej sprzeczności ze wszystkim, w co przez całe swoje dorosłe życie wierzyłem. A właściwie ze wszystkim, w co nie wierzyłem. W zasadzie, to fakty zdawały się potwierdzać jednak istnienie wszystkiego, w co nie wierzyłem. Co w jednej chwili zachwiało moją niewiarą. Może i niezbyt silnie, ale jednak.
- Ale ja w ciebie nie wierzę - powiedziałem na wszelki wypadek.
- Co, jak widzisz, niewiele zmienia.
W sumie racja.
- O Boże… - sapnąłem.
- No i dobrze! I tego się trzymajmy - gdyby miał ręce, pewnie by je zatarł z zadowolenia. - „Który jestem” jakoś dziwnie brzmi, kiedy nie ja to mówię.
A co mi tam, niech będzie. Ale…
- Ale bez „mój” - zastrzegłem.
- Zgoda - zgodził się nad podziw łatwo.
A potem zamruczał, jakby do siebie:
- Uparty. Dobrze wybrałem.
Do tej pory byłem zaskoczony, zdezorientowany i cokolwiek wkurzony. Teraz zacząłem się lekuchno bać. Jak to „wybrałem”? Jako małolat często czytałem Biblię, żeby móc zaginać katolików w trakcie dyskusji o wierze. Okazało się, że niepotrzebnie, bo oni akurat w większości Biblię znali raczej słabo. Ale sporo z tej lektury pamiętałem. Szczególnie losy tych, których on sobie „wybrał”, „upatrzył” albo i „szczególnie umiłował”. Lekko nie mieli. Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić.
- No ale my tu gadu, gadu, a ja właściwie wciąż nie wiem o co chodzi.
- Chodzi o to, że nadszedł czas na przyjście Mesjasza.
No to spoko.
- Super. Ale co ja mam z tym wspólnego. To z synem powinieneś raczej pogadać.
- Już gadałem - stwierdził. I zamilkł.
- I co? - spytałem po krótkiej chwili.
- I nie chce.
 /od autora: opis tej rozmowy znajdziesz Drogi Czytelniku tutaj/
Oj, niedobrze.
- Czyli chyba będziesz musiał załatwić sprawę tradycyjnie. Masz wprawę. Musisz tylko znaleźć dziewicę w odpowiednim wieku…
Zaraz, zaraz…
- Ale chyba wiesz, że „odpowiedni wiek” trochę się zmienił od poprzedniego razu? Nieletnie panienki nie wchodzą w grę.
- To bez znaczenia. Takie rozwiązanie odpada.
- Nie, no dlaczego. Łatwo nie będzie, ale w końcu znajdziesz pełnoletnią dziewicę spełniającą warunki.
- Nie o to chodzi. Maria się nie zgadza.
A widzisz!
- Ale przecież nie jesteście chajtnięci.
- Niby nie, ale mimo wszystko…
No tak, mimo wszystko.
- No dobrze, ale to i tak nie wyjaśnia, dlaczego przychodzisz z tym do mnie.
- Bo pomyślałem sobie, że w takiej sytuacji, może ty byś podjął.
No zaskoczył mnie.
- Ja?!
- A czemu nie ty?
Zastanowiłem się przez chwilę. No rzeczywiście, czemu nie ja? Z jednej strony, wciąż byłem ateistą. Wbrew faktom i z coraz głębszym kryzysem niewiary, ale jednak. Z drugiej zaś, może właśnie dzięki temu zachowam trzeźwość spojrzenia i nie popadnę w niebezpieczne skrajności? To mogłoby się udać. Z tym, że…
- Ale to bym musiał pracę rzucić.
Chrząknął. Znacząco.
- Znaczy, musiałbym rzucić szukanie pracy – poprawiłem się. Nie będę się przecież spierał z gościem, który podobno wie wszystko. - A z czegoś żyć muszę.
- Słusznie.
- A ponieważ cała ta sytuacja wygląda, jakbyś mnie wynajmował, powinniśmy porozmawiać o wynagrodzeniu.
Chyba był na to przygotowany, bo od razu rzucił kwotę. Śmiesznie niską.
- Raczysz żartować! Poniżej średniej krajowej nie zejdę.
- Niech będzie.
- No i dobrze. Później sobie ustalimy, o którym kraju mowa. Musiałbym też zebrać ekipę, a to oczywiście zwiększy koszta.
Cholera, naprawdę zacząłem się nakręcać na całe to mesjaszowanie. Ale nagle coś mnie tknęło…
- Czekaj, czekaj. Tylko jedno poważne zastrzeżenie mam.
- Słucham?
- Bo misja misją, ale kiedy się skończy, to nie chciałbym, wiesz…
Rozłożyłem ramiona i zwiesiłem głowę.
- O to możesz się nie martwić. Tym razem koniec będzie zupełnie inny.
- Jaki?
- Dowiesz się we właściwym czasie. Póki co, możesz brać się do roboty.
Tak do końca mnie nie uspokoił. Ale Pan płaci, Pan wymaga.
- Git. Muszę sobie jeszcze to wszystko przemyśleć i jakoś, z grubsza chociaż, na początek, zaplanować. Tylko jedno zastrzeżenie mam na koniec…
- Tak?
- Nie mów do mnie „Krzyśku”.
- To jak mam się do ciebie zwracać?
- Znajomi mówią do mnie „baranku”.
- Baranku? Mój baranku… A wiesz, to nawet nieźle się składa. Niech będzie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

SCENA PO NAPISACH

- Halo! Jesteś tam gdzieś? Głupio pytam. Pewnie, że jesteś. I to nie gdzieś, tylko poniekąd wszędzie. Prośbę mam. Malutką. Czy to mogłoby być piwo? Bo to wino tak jakoś mi nie wchodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz