Nad Atollią, niewielką wysepką leżącą na ciepłym morzu zawsze świeciło
słońce. A jeśli nawet czasami pokropił deszczyk, to lekuchno. Tyle tylko żeby
zbiory się udały. Niewielką wysepkę, zamieszkiwała niewielka społeczność.
Mieszkańcy Atollii żyli spokojnie i szczęśliwie. Omijały ich wszelkie niepokoje
współczesnego świata.
A wszystko dzięki Kluumowi, miejscowemu bóstwu.
Kluum dbał o swoich wyznawców. Był bowiem bogiem dobrym i sprawiedliwym.
Nie schizofrenicznym sadystą, który grożąc niewyobrażalnymi karami nakazuje
swoim wyznawcom nazywać się „dobrym i sprawiedliwym”. Kluum naprawdę kochał
Atollian. A Atollianie kochali Kluuma. Oni modlili się do niego szczerze. On nagradzał
ich szczerość, wysłuchując wszystkich modlitw.
Totalna religijna sielanka w tropikach.
Pewnego poniedziałkowego popołudnia…
Gnaan, żona Kluuma, stawiała właśnie na stole talerz pierogów. Leniwych.
Polanych gorącym masłem. Lekko oprószonych cukrem i cynamonem. Kluum głośno
przełknął ślinę i sięgnął po widelec. Nagle znieruchomiał. Wytężył słuch.
„Kluum!!!”
- Wybacz, nagłe wezwanie – mruknął. I zniknął.
Wrócił jakiś czas później. Stanął w jadalni. Popatrzył na ścięte masło, w
którym tkwiły bryłki cukru i cynamonu. Westchną ciężko.
- To stary Braas. Wycinał nową łódź w pniu drzewa saa i siekiera omsknęła
mu się na nogę. W sumie nic mu się nie stało. Więcej krzyku niż prawdziwej
szkody. Ale będzie utykał przez kilka dni.
Środowy wieczór…
Słońce już zaszło. Na bezchmurnym nocnym niebie pojawiły się pierwsze
gwiazdy. Kluum siedział na ławeczce przed domem i czekał na swój ulubiony budyń
waniliowy z sokiem malinowym. Gnaan właśnie pojawiła się w drzwiach, trzymając
w dłoniach parującą salaterkę. Kluum uśmiechnął się szeroko. I wtedy właśnie…
„O! Kluum!”
- A żeby to…
Podniósł się z ławki i zniknął. Wrócił dość szybko, dziwnie czemuś
zmieszany.
- To tylko…
„O! Kluum!”
Znowu zniknął. Na chwilkę.
- …tylko…
„O! Kluuuuuuum!!!”
Tym razem zniknął na dobre. Pojawił się po dłuższej chwili. Miseczka
z nieapetycznym, zimnym glutem stała w trawie obok ławki. Lekko trącił ją nogą.
- ..tylko Praach. Wyszła dzisiaj za mąż za Neela. Rozumiesz - noc
poślubna.
Piątek rano…
W kuchni unosił się cudowny aromat jajecznicy ze szczypiorkiem. Kluum,
pogwizdując radośnie, smarował masłem grube pajdy świeżego chleba. Zamarł w pół
gestu.
„Dobry Kluumie!”
- No nie! – wychrypiał przez ściśnięte nagle gardło i zniknął.
- Treem - opowiadał po powrocie. - Dowiedział się, że wygrał główną
nagrodę na corocznej loterii. Cieszył się jak dziecko.
Zerknął na spalone resztki stygnące na patelni, opadł na kuchenny taboret
i skrył twarz w dłoniach.
Niedziela.
Kluum przełknął i oblizał się ze smakiem. Zamruczał nawet cichutko z
zadowoleniem. Zerknął na stojący w kącie pokoju telewizor.
- Serwis informacyjny! Gnaan, skarbie, daj trochę głośniej!
- I ostania wiadomość. Światowej sławy eksperci wciąż spierają się na
temat nagłego zniknięcia niewielkiej tropikalnej wyspy. Nieznany kataklizm nie
pozostawił żadnych śladów…
- A niech się spierają – szepnął Kluum. – „Nieznany kataklizm”! Dobre
sobie!
Poczem łapczywie wgryzł się w kolejną pyzę.
Okraszoną skwarkami.
I rumianą, smażoną cebulką.
I cudownie, naprawdę cudownie gorącą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz