wtorek, 6 listopada 2018

Jedyna okazja


Wyciągnięta zza szafy, nieco zakurzona tablica korkowa (kupiona tanio na wyprzedaży) stała oparta o ścianę. Była zbyt duża, by powiesić ją na ścianie. Przypięty do tablicy plan naszego miasta porysowany był kolorowymi flamastrami. Na Biurku stał laptop Tatki. Na ekranie widać było fatalnie pomyślaną i jeszcze fatalniej zrealizowaną, ale bardzo popularną przeglądarkę internetową z licznymi otwartymi zakładkami. Obok laptopa leżał brulion z odręcznymi notatkami.
- Musimy obmyślić jakąś strategię - stwierdził Tatko.
- Strategię czego? - zapytałem.
- Obchodów rocznicy odzyskania niepodległości.
- Będziemy obchodzić? - zdziwiłem się. - Nigdy nie obchodzimy.
Faktycznie. Zawsze czuliśmy tego dnia dumę i radość, ale jakoś nigdy nie czuliśmy potrzeby dzielenia się naszą dumą i radością z innymi. Tym bardziej, że ogólnie przyjęte sposoby dzielenia się jakoś tak nie do końca nam odpowiadały.
- To setna rocznica. Okrągła. Najokrąglejsza. To jedyna taka okazja. Za naszego życia już się nie powtórzy.
Przez chwilę liczyłem w pamięci.
- Ja na pewno załapię się sto pięćdziesiątą. No i mam szansę na dwusetną. Niewielkie co prawda, ale mam.
Tatko spojrzał na mnie dziwnie.
- Ale rzeczywiście, okazja jest jedyna w swoim rodzaju - powiedziałem szybko. - Co proponujesz?
- Powinniśmy wziąć udział w jakimś marszu. Jest kilka do wyboru.
Podszedł do laptopa i klikną pierwszą zakładkę.
- Ten wybór pozornie wydaje się najprostszy…
- „Pozornie”?
- Tak. Niby najbardziej oczywisty, ale musielibyśmy ogolić głowy.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Bo jesień mamy wyjątkowo piękną tego roku i za ciepło jest na kominiarki - wyjaśnił Tatko.
No tak.
- To może pójdziemy z tymi - zaproponowałem klikając kolejną zakładkę.
- Z tymi nie - stwierdził Tatko stanowczo. - Z nimi idzie o ten. Kiedy na niego patrzę, odbija mi się szczawiową z obiadu.
- Ale na obiad był rosół - przypomniałem.
- No właśnie! - zawołał Tatko triumfalnie. Jakby to miało wszystko wyjaśnić. O dziwo, wyjaśniało.
- To może z tymi? - spytałem. Ale bez przekonania. Raczej dla formalności.
- Eee… - Tatko też za nimi nie przepadał. - Nie wiadomo, czy oni w ogóle pójdą.
- Oni nie pójdą? Przecież oni ciągle gdzieś chodzą.
- A tutaj, widzisz, nie ma pewności. Dziwne, ale prawdziwe. Zresztą, nawet gdyby szli, to i zaczynają mszą. A msza… Wiesz.
Wiedziałem.
- Chociaż teraz to już chyba wszyscy zaczynają mszą - dodał Tatko.
- Ci też? - spytałem klikając kolejną zakładkę.
- Od pewnego czasu też. Ale chyba nawet to im nie pomoże.
Znowu zmieniłem zakładkę.
- Ale ci na pewno nie!
- Ci nie. Ale tych jest bardzo mało.
- To chyba dobrze? Nigdy nie lubiliśmy tłoku.
- Tak, ale tylko spójrz - Tako podszedł do planu miasta. - Ich marsz przecina się z marszem tych pierwszych, z którymi bardzo się nie lubią. A tych pierwszych, z kolei, jest dużo. Bardzo dużo.
Uff. Kto by pomyślał, że tak trudno jest być dumnym i radosnym.
Przez dwie godziny rozważaliśmy różne opcje i wreszcie znaleźliśmy rozwiązanie.
Urządzimy własny marsz, we dwóch. Wyjdziemy z domu krótko przed północą i zrobimy kilka rundek dokoła bloku. O tej porze powinno już być cicho i spokojnie.
A w poniedziałek obaj mamy wolne. Odeśpimy.

1 komentarz: